Miałem już iść spać, ale muszę wydusić to z siebie... Otóż przed chwilą wróciłem z koncertu "Schody do nieba". Już parę lat wybierałem się na to przedsięwzięcie muzyczne i jakoś zawsze coś stawało mi na drodze. Tak więc w tym roku postanowiłem, że nie odpuszczę. Szedłem na koncert w lekkiej niepewności, gdyż nie wiedziałem czego się spodziewać. Ale teraz z czystym sumieniem stwierdzam, że całość można opisać jednym słowem: REWELACJA!!! Czegoś takiego jeszcze nie było mi dane słuchać. To co wyczyniali na scenie Józef Skrzek, Steve Schroyder oraz Mirosław Muzykant, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Muzyka wprost emanowała ze sceny na słuchaczy. Przepiękne sekwenserowe aranżacje oraz brzmienia padów w wykonaniu Schroyder'a, powodujące ciarki na plecach ekspresyjne solówki Skrzeka na Minimoogu oraz Muzykant wyczyniający rytmiczne cuda na perkusji... Kompozycje miały średnio po 20 minut, tak więc było czym oko i ucho nacieszyć. Muzyka do łatwych nie należała, można by rzec, że podchodziła chwilami pod mocną elektroniczną psychodelę (co mi oczywiście bardzo odpowiadało). Chwilami dało się wyczuć pewien chaos, ale wytrawny słuchacz z pewnością potrafił się odnaleźć w tej cudownej mieszaninie brzmień. Wszystko oczywiście było zwieńczone fantastycznymi efektami świetlnymi, które idealnie komponowały się z tym co wydobywało się z głośników. Oprócz potężnej dawki elektroniki, na scenie wystąpiły także córki Józefa udzielające się wokalnie, góralska kapela Wałasi z Beskidów ze Zbyszkiem Wałachem, tancerze Teatru Tańca Polskiego oraz Tancerze Ognia.
Kto nie był - niech żałuje